Hope sama nie wiedziała, co skłoniło ją do tego, by przybyć do salonu na drugim piętrze. Przeważnie bywała w tym, położonym piętro wyżej, który był przeznaczony specjalnie dla dziewcząt. Tam spędzała swój wolny czas. Tak, ten, pomiędzy posiłkami (których nienawidziła, bo nie znosiła, gdy ktoś zmuszał ją do jedzenia, gdy tego nie chciała) i odwiedzinami w gabinecie pani Sophie, które też dzierżyła, bo musiała (bo kto lubi, gdy wmawiają ci, że jesteś chory, gdy wydaje ci się, że jesteś zdrowy i trzymają cię w szpitalu psychiatrycznym na siłę). Zazwyczaj tam go spędzała. Bo czasem zapuszczała się w inne zakątki szpitala, jak choćby dziś. Faktem jest, że przyszła, zbliżając się cicho, prawie niezauważenie. Zresztą, zawsze tak się poruszała, nie można było odmówić swoistej gracji jej ruchom, choć może na pierwszy rzut oka nie było tak tego widać.
Trochę spłoszyła się, gdy po wejściu do środka zobaczyła, że nie jest sama. Bo, choć mogła się z tym liczyć, to jednak miała jakaś nikłą nadzieję na samotność. Wszak pogoda była na tyle dobra, że większość pacjentów wychodziła na zewnątrz. Ona nie chciała. Bo bała się, że pszczoła ją użądli i umrze. A ona nie chciała umrzeć.
Na szczęście w sali był Fabien, a nie kogoś, kogo by nie znosiła.
- Musisz tak palić? - zapytała z czystej ciekawości, może z odrobiną troski.
Usiadła na kanapie i zerkała na Fabiena, zaraz jednak przenosząc wzrok na ścianę.