Orchid Francine Warner
₪ WIEK - 20 lat
₪ CHOROBA - osobowość chwiejna emocjonalnie (borderline), autoagresja
₪ ODDZIAŁ - ogólny
₪ CZAS POBYTU - dwa lata
₪ POCHODZENIE - Plymouth, Anglia
₪ STAN CYWILNY - panna
₪ WIZERUNEK - Kaya Scodelario
₪ prawdopodobnie nikt nie widział, by płakała
₪ ma mnóstwo blizn na całym ciele, za niejedną z nich sama jest odpowiedzialna
₪ nader często coś sobie łamie, siniaczy czy w jakikolwiek inny sposób uszkadza
₪ przez molestowanie w dzieciństwie przestała czerpać przyjemność z seksu, jest to dla niej zupełnie pusty akt
₪ jest niezdrowo wręcz chuda
₪ ma mnóstwo blizn na całym ciele, za niejedną z nich sama jest odpowiedzialna
₪ nader często coś sobie łamie, siniaczy czy w jakikolwiek inny sposób uszkadza
₪ przez molestowanie w dzieciństwie przestała czerpać przyjemność z seksu, jest to dla niej zupełnie pusty akt
₪ jest niezdrowo wręcz chuda
Cokolwiek cię nie zabije, z całą pewnością pozostawi bliznę. Cholernie głęboką.
Masz ciepłe dłonie. Dotknij tutaj. Wyrwij mi serce. Zaszyj brudną igłą.
Nie potrzebuję go.
Nie spojrzę w lustro, nie dowiem się. Potłukę je na kawałki. Skaleczę. Zranię. Skrzywdzę.
Ciebie. Jego. Wszystkich. Ja albo Ty. Wybieram siebie.
Odejdę zanim się obudzisz. Ubiorę się w poranną rosę, zakryję blizny wschodem słońca. O szóstej rano pocałuję cię po raz ostatni. Odejdę, zanim otworzysz jutro oczy.
Nie zamykaj ich. Chcę utonąć w bezdennym błękicie.
Niejednoznaczność. Umieram. Żyję. Uciekam. Wracam. Ubieram się. Rozbieram cię.
Anioł, diabeł. Śmieję się. Płaczę. Nie mów nikomu.
Ja albo Ty. Ja i Ty?
Dotykam palcem. Szkłem. Zimne lustro, piekący ból.
Bała jak śnieg skóra. Głębiej, mocniej, intensywniej. Zanurz się we mnie. Do krwi.
Zalejmy się gorącą purpurą.
Będzie cicho. Będziemy milczeć. Każde słowo jest kłamstwem. Nie każ mi kłamać.
Będę krzyczeć. Zdzierać z siebie skórę.
Nie potrafię już czuć. Jestem złudzeniem. Kierujesz mną, jak marionetką.
Chcę być twoim widzimisię. Twoją zachcianką, kaprysem, Chcę ci się poddać. Chcę ulec.
Całkowicie. Absolutnie. Zupełnie. Bez reszty.
Reszta jest historią. Napiszę nas, kartka po kartce. Słowo po słowie. Oddech po oddechu.
Przepadnę, zanim ty to zrobisz. Zniszczę, zanim ty to zrobisz. Zaprzepaszczę, zanim ty to zrobisz.
Powstrzymaj mnie. Boję się o swoją dziurę w piersi.
Zabójcy!
Powolni, ukryci, nieskuteczni. Źle znoszę porażki.
Szarość nad szarościami i wszystko szarość.
Rozpoznasz mnie po bliznach...
Nie pragnę śmierci. Żaden samobójca jej nie pragnął.
Chcę tylko urodzić się na nowo. Wiosną świat budzi się do życia. Życia, które odbiera zima. Na nowo, w innym miejscu, z innych ludzi.
Pamięta ten szpital. Szary, brzydki, zimny. Plymouth jeszcze nigdy nie było tak ponure wiosną. Trzy tygodnie wcześniej pożegnała się tu z Henry'm. Dzisiaj rodzi się tu jego córka.
Równowaga.
Ty będziesz Orchid, będziesz tą, co unieszczęśliwia ludzi, co niszczy spokój, co skalana jest o b ł ę d e m. Będziesz walczyć, będziesz uciekać od ludzi i wracać do nich co dnia, będziesz żyć w strachu i strach pokonywać, będziesz skrajnością, będziesz próżnią. Smakuj te łzy, smakuj ich gorycz. Co zrobisz, by nie zostać porzuconą?
Cztery lata. W radiu mówią o wojnie, niepokój wisi w powietrzu i nad łóżkiem Orchid, jak koszmar czekający, aż zamknie oczy. Wieczorami uspokaja go jednostajny głos matki, głaszczącej dziewczynkę po włosach, uśmiechającej się, z nadzieją w niebieskich oczach. To się niedługo skończy. A po wojnie wszystko będzie inaczej. Zobaczysz.
Po wojnie jest inaczej. Zgubną nadzieję w oczach matki zastępuje najprostsza w świecie radość, której powodem jest sąsiad z naprzeciwka. To dobry Sąsiad. Czas, swym zamaszystym ruchem po okręgu, przedstawia Anglii kolejną wiosnę. Kolejną gamę soczystych barw.
Kolejna wiosna, kolejne życie. Pełne zakrętów i wyboistych nierówności. Kobieta większość dni spędza w szpitalu; tym samym, gdzie przed laty zmarł jej mąż i narodziło się pierwsze dziecko. Na jej twarzy znów pojawia się ten uśmiech.
Na pewno coś się stanie...
Niepokój ukrywa się pod łóżkiem. Wciąż nie pozwala spać.
Na ścianie tańczą smukłe cienie starego dębu. Jest mi tak źle, kiedy nie ma cię za ścianą.
- Dlaczego nie śpisz, Orchid?
Głos mężczyzny nadchodzi z głębokiej ciszy, z odległego półcienia lampy. Unosi do ust kolejny kieliszek wypełniony cuchnącym alkoholem, spogląda na młodziutką, drobną sylwetkę brunetki. Podłoga trzeszczy pod ich stopami. Z każdym krokiem, który oddala ją od sypialni, a zbliża do kuchni. Na półmetku spotyka Sąsiada. W jego oczach jest coś odpychającego.
A są coraz bliżej.
Odpowiada milczeniem, czując jak mężczyzna chwyta ją za ramię. Popychając dziewczynę, sięga do paska u swoich spodni. Szorstkie dłonie wsuwające się pod jej koszulkę nocną, skrzypiący stół, gorący oddech tuż nad jej uchem. Zagryza wargi do krwi, powstrzymując łzy.
Byłaś dzielna, Orchid...
Ile trwa umieranie?
- Lekarz mówi, że będzie dobrze. Muszę tylko uważać..
Jeden krok. Czyjaś zimna dłoń popycha kobietę do przodu, dywan na schodach zanosi się głuchym śmiechem. Krzyk, krew. Zabici kolejno odlicz.
Niepokój tonie w szafie. Szaleństwo przychodzi po cichu.
Ściany są cztery i są śnieżnobiałe, oczu jest para, niebieskich jak rzeka, w której zanurza się jej wiara. Orchid zagląda do pokoju matki kilka razy dziennie, by znów zastać ją wpatrującą się w biel, z rozpaczą w duszy, wyglądającej na zewnątrz przez zaczerwienione oczy. To trwa zbyt długo.
Umierają obie, a jedna dłużej od drugiej.
Jutro dziewczyna spotka tu już tylko pustkę w oczach i pętlę na szyi.
Mieszkanie pustoszeje. Świat pustoszeje.
Tylko Orchid i Sąsiad. Trzeba uciekać. Trzeba zniszczyć, zburzyć, zrównać z ziemią. Zaczynając od siebie. Ból to tylko kolejne doświadczenie.
Nożyczki, cienka skóra, pachnąca krew, destrukcja. Twoja kolej.
To jej poduszka, poznajesz? Błogi sen urywa się o drugiej w nocy. Sąsiad zachłannie szuka oddechu, napina mięśnie, broni się przed nicością.
Po raz pierwszy od lat niepokoje ustępują. Na tę jedną noc.
Nas już nie ma. Jesteśmy szaleńcami.
Brygida szepcze po nocach, nie pozwala spać.
Umieranie trwa latami.