Elisabeth Sherri Mullet
₪ WIEK - 30 lat
₪ ZAWÓD - psychiatra
₪ POCHODZENIE - północna Francja, Lille
₪ ZAMIESZKANIE - szpital, w którym pracuje
₪ STAN CYWILNY - wdowa, aktualnie niezamężna
₪ WIZERUNEK - Evan Rachel Wood
₪ często farbuje włosy na rudo lub czarno, zależnie od jej humoru; naturalnie jest blondynką
₪ nikt nie wie, że zabiła męża
₪ ubóstwia czerwień na swoich ustach i paznokciach
₪ jest homoseksualna
Ma jasne, czyste, niewinne oczęta. A przecież mówią, że oczy są zwierciadłem duszy. Ludzie się nie mylą, przecież od lat powtarzają, że w oczach tkwi wszystko, całość naszej osoby. Może to nieuwagę nie sposób dostrzec u Elisabeth tego dziwnego cienia, cienia, który w normalnych okolicznościach mógłby wywołać głęboką depresję czy odruch wymiotny. Kobiety są z reguły słabe, ale niektóre mają w sobie coś, co tę słabość przenosi na drugą osobę. Być może jest to zapowiedź bolesnej śmierci w szepcie wydobytym z jej czerwonych ust, tkwiących tuż przy uchu pozornie bezpiecznego pacjenta, a może jawne użycie przemocy, kiedy cierpliwość już się kończy. Skąd tylko siła u drobnej, szczuplutkiej Lizzie? To wszystko tkwi w jej psychice, w jakimś rodzaju strachu przed kłamstwem i oszukaniem. Bo tak naprawdę siła nie tkwi w mięśniach, a w psychice, w samozaparciu i chęci dążenia do danego celu. Ja chcesz, to podniesiesz ciężarek. A jak nie masz na to ochoty, to nawet biceps, triceps i cyckieps ci nie pomogą, jeśli tylko naprawdę tego nie chcesz.
W dążeniu do samodoskonalenia przydałaby się cierpliwość. A cierpliwości Mullet nie posiada za grosz. Przy przełożonym może udawać słodką i sumienną, przy odwiedzających troskliwą, ale kiedy jest sam na sam z pacjentem-idiotą, wtedy już nie wytrzymuje. Nie znosi braku inteligencji i nierozumienia spraw - dla niej - oczywistych. Nie lubi tępego wzroku, wyrażania braku zainteresowania jej słowami, braku poczucia odpowiedzialności ze strony rozmówcy za jego słowa. Nienawidzi swoich pacjentów całym sercem, za ten zbyt niski ton, idiotyczny uśmiech, głupotę i chorobę. Co innego pacjentki, bo nie traktujmy słowa "pacjent" jako ogół, a tylko jako rodzaj męski. Pacjentkom stara się pomóc, znajduje w sobie dość siły, by zająć się taką kobietą na spokojnie, by ta mogła opuścić to plugawe miejsce i móc cieszyć się wolnością i zdrowiem psychicznym. Mając taki uraz do mężczyzn ciężko jej się przemóc i pozwolić facetom na normalne życie. Ale jej niechęć do płci brzydkiej będzie wyjaśniona w historii.
Elisabeth lubi wyolbrzymiać, dopowiadać sobie swoją prawdę, łatwo urazić jej dumę, ale trudno zranić ją w kwestiach uczuciowych. Jest pewna siebie, zna swoją wartość, jest bardzo odważna (albo bardzo głupia) i nie tyle lekkomyślna, co impulsywna, działająca pod wpływem chwili.
Mimo odwagi wciąż boi się zdrady, nie chce więc pchać się w związki, bo trauma jakaś pozostaje. A może nie boi się samej zdrady tylko tego, że znów zabije? Nie chce ograniczenia wolności, bo to byłaby zadra na jej honorze, bycie zamkniętą w klitce o zimnych ścianach, z metką "winna", a przecież istnieje obawa, że tym razem się nie wywinie, że tym razem podejrzenia, że to ona zabiła, padną na nią i zostanie oskarżona. Dlatego woli nie wiązać się z nikim, dopóki nie upewni się, że to będzie coś poważniejszego. Ot, ktoś najpierw musiałby ją zrozumieć i zaakceptować.
Swoją orientację do niedawna określała jako biseksualna, aktualnie czuje wstręt do mężczyzn (im starszy - tym gorszy), natomiast kobiety nadal ją pociągają.
Urodziła się w Lille, w pełnej, szczęśliwej rodzinie. Była najmłodszą córką Mulletów, jedną z trzech. Dorastała w przyzwoitym towarzystwie, nosząc sukienki po starszych siostrach, mając jednak lepsze niż one zabawki, więcej miłości od rodziców i na jej wybryki najbardziej przymykano oko. Siostry zazdrościły jej długich blond włosów odziedziczonych po matce, podczas gdy one miały nijakie, rzadkie, brązowe włosy po ojcu. Z całej trójki to właśnie Elisabeth była najbardziej lubiana wśród rówieśników i starszych znajomych, babcie ją obdarowywały większymi porcjami ciasta, a prezenty na urodziny były obszerniejsze.
W miarę jak dorastały, musiały intensywniej myśleć o przyszłości. Najstarsza z córek - Emanuelle - wybrała życie artystki - pisała poematy pod wierzbą, malowała i sprzedawała za psie pieniądze obrazy, grała na lutni, a w końcu dramatycznie zakończyła swe życie, skacząc z mostu do rzeki w rozkosznej okolicy.
Druga siostra, Elvira, dziewczę o dużych, przerażonych oczach, jąkała o ogromnych ambicjach, oddała się pracy naukowca-filozofa, tkwiąc we wszelkich książkach po uszy, starając się udowodnić, że kobieta też potrafi. Wiedzie nudne jak flaki z olejem życie we Francji, w rodzinnym mieście, szukając w nauce odpowiedzi na egzystencjalne pytania.
A Elisabeth? Elisabeth postanowiła udać się na odpowiednie studia, by zajmować się ludźmi chorymi psychicznie. Piękne to były marzenia, ale wiadomo - kobiecie w tych czasach było trudniej. Mimo wszystko - udało się! Na studiach poznała uroczego gentlemana, który onieśmielił ją przy pierwszym spotkaniu. Dorian Mehr, Francuz o niemieckich korzeniach, zakochany bez pamięci w Elisabeth, wkrótce postanowił ją poślubić. Tak też się stało. Mając dwadzieścia trzy lata Elisabeth wyszła za Doriana, będąc wtedy jeszcze dość pogodną, chętną do pracy dziewczyną, ale widocznie nie do końca dojrzałą, skoro podjęła taką decyzję na gorąco, nie przemyślawszy jej dokładnie.
Po ukończeniu studiów, mając lat dwadzieścia sześć, kobieta zaczęła zauważać różnice między nią a Dorianem. Mimo wszystko kochała go i nie chciała się z nim rozstawać, chociaż kłótnie między nimi były często wykańczające. Oddała mu swoje dziewictwo i chciała dla niego jak najlepiej. Była gotowa nawet urodzić mu dziecko, mimo że tak strasznie bała się porodu!
A ten cham po prostu ją zdradził. Przyłapała go z ponętną brunetką o wielkim biuście w jego gabinecie lekarskim. Elisabeth poczekała, aż skończą i aż Dorian wróci do domu, gdzie zrobiła mu awanturę. Ten w furii poszedł się upić, a potem został zaatakowany przez miejscowego rzezimieszka - przynajmniej taka była oficjalna wersja, bo ciała nigdy nie odnaleziono.
W rzeczywistości Elisabeth zadźgała go nożem kuchennym na polanie skąpanej w świetle księżyca, gdzie zwabiła go pod pretekstem "piękny wieczór, chodźmy się przejść", nie mówiąc mu o swojej wiedzy o jego romansie.
Nie powiązano jej ze zniknięciem mężczyzny, bo wszyscy wiedzieli o jego postępującym problemie alkoholowym, a Elisabeth była na pogrzebie z prowizoryczną zawartością trumny tak zapłakana, tak załamana, że chyba nikt nie miałby serca podejrzewać jej o morderstwo.
Później, mając dwadzieścia siedem osiem, kobieta wyjechała do Anglii, dostając posadę w szpitalu psychiatrycznym o bogatej historii, która to przyciągnęła dziewczynę do szpitala.
Od czasu zdrady nienawidzi mężczyzn, są według niej obrzydliwi, kierując się głównie instynktem samozaspokojenia, mający za nic miłość i głębsze uczucia.
Strzeżcie się, wrogowie Elisabeth.