Imię i nazwisko: Charlie Frederick Morrigan
Data urodzenia: 15 kwietnia 1991 roku
Miejsce urodzenia: Melbourne, stan Wiktoria, Australia.
Długość pobytu w szpitalu: Pięć lat.
Stan cywilny: Kawaler.
Wygląd postaci:
Średni wzrost i wątłej budowy sylwetka, która wydawać by się mogło nie wytrzymałaby najmniejszego ciężaru. Chude ręce, nogi i niemalże anorektyczny brzuch. Aż dziw, gdy się słyszy ile to pokarmu przewija się przez niego każdego dnia. Ile kilogramów mięsa, fast foodów czy tabliczek czekolady, startych na wiór z bitą śmietaną i ogromnymi, zapewne pryskanymi, truskawkami. Do tego duże dłonie z długimi i smukłymi palcami, których pozazdrościł by nie jeden pianista. Niestety paznokcie nie ukazują już tak imponującego widoku. Zwykle poobgryzane i to niezbyt równo, obrazują przeróżne długości. Nogi długie i smukłe, rzec można zgrabne, ale to chyba nie za bardzo pasuje do opisu męskich kończyn. Chociaż może... Twarz. Zwyczajna, taka jakby trochę owalna. W każdym bądź razie ani nie za podłużna, ani za szeroka. Na jej środku odrobinę za duży nos. Jednak dosyć symetryczny i przy tym w miarę zgrabny. Średniej wielkości, wiecznie uśmiechnięte usta o całkiem nie brzydkim kształcie. Z delikatnymi dołeczkami w policzkach, które są widoczne dopóki z twarzy nie zniknie uśmiech. Duże, zielone i błyszczące magnetyzującym blaskiem oczy, otoczone koronką nie za gęstych, aczkolwiek długich, ciemnych rzęs. I najbardziej charakterystyczne - brwi. Ciemne i grube. Podobno krzaczaste, ale czy nie o wiele ładniej brzmi po prostu gęste? Na koniec włosy, stanowiące istną aureolę z czarnych, wiecznie splątanych loków, którym raczej nie dane było zaznajomić się z grzebieniem czy szczotką. Ot, cały Charlie.
Charakter postaci:
Charlie jest człowiekiem specyficznym, więc gdy się go już pozna, ma się do wyboru wyłącznie dwie opcje. Uwielbiać go, albo nienawidzić. Nie ma nic pomiędzy. Nie możliwym jest, by byłby on dla kogoś obojętny. Albo się go kocha, albo lata się za nim z nożem. A wiedzcie, że i takie przypadki się zdarzają, w końcu jesteśmy w szpitalu psychiatrycznym, tutaj jest pełno temu podobnych świrów. Nie mniej jednak ja się im nie dziwię, bowiem Charlie w większej dawce jest na wyraz irytujący i doprowadzający do białej gorączki. Uwierzcie, w promieniu paruset kilometrów nie znajdziecie osoby, która wydawałaby z siebie aż tyle słów na sekundę i dodajmy, robiąc to na jednym wdechu. Trzeba przyznać, że szybkość z jaką to robi jest imponująca. Mógłby się przysłużyć dla kraju jako łącznik na wojnie w Afganistanie, ale nie ręczę za prawdziwość przekazywanych przez niego informacji, gdyż nie dość, że cierpi na dziedziczną sklerozę, a kto wie może i w przyszłości Alzheimera, to bardzo lubi koloryzować opowiadane przez siebie historie. Jednak nie mylcie koloryzowania z kłamstwem. Charlie bez wątpienia szczyci się tym, że zawsze mówi prawdę i tylko prawdę, nawet tę najbardziej bolesną. No, ale czasami jest to całkiem przydatne, na przykład, gdy pyta się go o opinię na temat jakiegoś stroju czy fryzury. Chyba lepiej, żeby złe słowa padły z ust przyjaciela, który może nie świadomie, ale jednak chce dobrze, niż od osoby na której chce się zrobić wrażenie. Nie mniej jednak szczerość ma i swoje wady. Ba! Ma ich nawet całkiem sporo. Za jej sprawą Charlie już nie raz napytał sobie biedy w postaci złamanej kończyny, czy podbitego oka. No, ale nie ma co się dziwić, gdy ktoś nie ma za grosz wyczucia. A Charlie może tam trochę ma, bo jak już się zaweźmie, to stłamsi w sobie nieodpowiedni komentarz, jednak dzieje się to niezbyt często, ponieważ należy on do ludzi, którzy najpierw mówią, a dopiero potem pomyślą. Tak samo jest i z czynami. Charlie wykonuje wszelkie, wydawać by się mogło niecodzienne czynności w sposób mechaniczny i całkowicie spontaniczny, nie licząc się z ich konsekwencjami. Nie licząc, a może raczej nie rozpatrując ich specjalnie. Charlie po prostu woli żyć chwilą. Carpe diem jak to mówią. Do tego trzeba także dodać coś, od czego powinnam zacząć swój wywód na temat jego osoby, a tym czymś jest jego specyficzne poczucie humoru. Dlaczego specyficzne? Bo nietypowe, przynajmniej w jego wieku. Charlie jest bowiem czymś na kształt wyrośniętego dziecka. Bawi go gdy inni się wywalają, albo przejęzyczą. I co najgorsze zupełnie nie potrafi być poważny. A gdy już zaczyna się śmiać, to okazuje się, że z nie wyjaśnionych przyczyn jego śmiech jest cholernie zaraźliwy. I tak oto ludzie wychodzą z pogrzebu ze łzami w oczach, ale nie smutku, lecz ze śmiechu. Wiedzcie więc, że gdy dopadnie was dołek i pochłonie czarna otchłań rozpaczy, Charlie Morrigan zaraz zjawi się by wybawić was z opresji. Zresztą Charlie bardzo lubi gdy coś się dzieje i często sam prowokuje pewne sytuacje, tylko po to by było zabawnie. Lubi się śmiać, ale jeszcze bardziej lubi rozśmieszać innych. Czuje się wtedy taki dowartościowany. Niektórzy twierdzą, że słusznie się tu znalazł. W końcu ADHD to także choroba związana z psychiką, problem w tym, że wcale go u niego nie stwierdzono. A to dziwne, bo Charlie jest przecież bardziej nadpobudliwy niż pięciu mężczyzn u których to wykryto, zebranych w jednym pomieszczeniu.
Historia postaci:
Charlie Frederick Morrigan przyszedł na świat piętnastego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku w bardzo bogatej i szanowanej, australijskiej rodzinie Morriganów. Urodził się on jako drugie dziecko Eaileen i Benjamina, nie co ponad rok po JJ (Jaidenie Jamesie) i dwa lata przed Emilie Claire. Do piątego roku życia, jego dzieciństwo było niemalże usłane różami. Jako, że Charlie pochodził z bardzo zamożnej rodziny, dostawał wszystko to, czego sobie aktualnie zażyczył. Rodzice wprost uwielbiali rozpieszczać swoje dzieci i nie szczędzili przy tym ani grosza. Synów zapisywali na lekcje fortepianu, wioślarstwa czy tenisa ziemnego, a córkę na balet i śpiew. Co prawda jak to z rodzicami bywa realizowali wówczas swoje chore ambicje z dzieciństwa, niżli pielęgnowali pasje dzieci, no bo przecież JJ nie jest teraz światowej sławy pianistą, a Charlie nie miał okazji wygrać Wimbledonu. No, ale mniejsza o to, prawdę powiedziawszy państwo Morrigan zwyczajnie lubili wydawać pieniądze, brnąc przez życie w głębokim przekonaniu, że póki są, to w ich domu gości miłość i szczęście. Wszystko zmieniło się jednak, gdy pewnego niedzielnego poranka pan Morrigan znalazł swą małżonkę martwą, na posadzce niedawno co polerowanej podłogi w łazience. Nie, mylicie się myśląc, że upadła i skręciła sobie kark. Zresztą tak się chyba nawet nie da. Po prostu Eaileen Morrigan od jakiegoś czasu chorowała na depresję, spowodowaną serią porażek na tle nie tyle zawodowym co społecznym. Innymi słowy w ciągu zaledwie kilku miesięcy straciła większość przyjaciół, a i bliżsi znajomi stwierdzili, że nie mają dla niej czasu. Nie było to rzecz jasna zwykłym zbiegiem okoliczności, w końcu nie odwrócono się od niej bez przyczyny. Wszystko to stało się za sprawą pracoholizmu w jaki wpadła i wywołanej przez niego nerwicy. Nawet własny mąż z trudem wytrzymywał codzienne kolacje. Przytłoczona tym wszystkim Eaileen pochłonęła dwa pełne opakowania leków i usnęła na zawsze. Nie muszę chyba mówić jak wstrząsnęło to jej mężem. Owszem ich relacje znacznie się pogorszyły, ale śmierć ukochanej była ostatnią rzeczą jaką Ben mógłby sobie zażyczyć. Mężczyzna zupełnie się tym wszystkim załamał. Postanowił, że sprzeda rezydencję, a dzieci pooddaje rodzinie i krewnym, sam zaś zamieszka gdzieś, gdzie nikt go nie będzie szukał. Nie wiadomo niestety co działo się z nim dalej, gdyż Charlie rozpoczął nowe życie pod dachem domu swojej ciotki i jej nad wyraz niesympatycznego męża. Stanowili oni nie najmłodsze i do tego bezdzietne małżeństwo, więc Ben stwierdził, że będą zadowoleni z nowego członka rodziny. O jakże się mylił! Państwu Forsberg mógł się w ostateczności spodobać pies, ale nie dzieciak, którego nie dość, że trzeba wychować, to jeszcze nakarmić. A i tak początki nie były najgorsze. Pani Forsberg nawet polubiła Charliego, ale młody Morrigan przez lata był na wojennej ścieżce z jej mężem. Do tego wszystko czego nauczył się w domu, poszło na marne, bo co z tego, że pochodził z dobrego domu, skoro w wieku pięciu lat trafił do rodziny mieszkającej na przedmieściach. Może nie tyle, że przesiąknął tą atmosferą, ale nijak nie przypominał dobrze wychowanego dżentelmena, którym był jego ojciec. Pan Forsberg często kłócił się ze swoją żoną, że to nie towarzystwo, a jego prawdziwy charakter. Twierdził, że i bez przeprowadzki Charlie byłby, jak to zwykł mówić "wkurwiającym nieokrzesanym gnojkiem, który wtyka nos w nie swoje sprawy i smrodzi jakimś gównem w domu". Kiedy Charlie skończył piętnaście lat Pani Forsberg oznajmiła mu, że przeprowadza się do miejsca, w którym nauczą go rozsądku. Prawda była jednak taka, że stare małżeństwo było zmęczone jego specyficznym charakterem, a jedynym miejscem jakie przyszło do głowy pani Forsberg, była placówka, którą zarządzała jej siostrzenica. Szpital Psychiatryczny im św. Brygidy. Podpisano umowę na mocy której Charlie miał obowiązek zostać tam do ukończenia osiemnastego roku życia, dalszy los zależał od niego. W karcie pacjenta wpisano natomiast, że choroba nie jest jeszcze rozpoznana, więc diagnoza nadal trwa. I tak oto Charlie trafił do szpitala. Tak mu się tam spodobało, że gdy wszedł w końcu w pełnoletność, postanowił tam jeszcze trochę zostać. Jego pobyt jest opłacany w dalszym ciągu z rodzinnego skarbca Morriganów.
Ciekawostki, tajemnice:
▪ Charlie nigdy się do tego nie przyzna, ale bardzo ładnie rysuje. Nauczył się tego jako dzieciak, wzorując się na komiksach i do tej pory lubi coś czasem naszkicować.
▪ Jest hipochondrykiem, ciągle go coś boli.
▪ Boi się ciemności, więc śpi przy zapalonej lampce, albo z misiem^^.
▪ Od zawsze zmaga się z lękiem wysokości. Nie przeszkadza to jednak, gdy zachce się mu wejść na latarnię.
▪ Jest alergikiem.
Choroba: Poza uzależnieniem od wszystkiego (poczynając od papierosów, alkoholu i narkotyków, poprzez słodycze, wąchanie farb akwarelowych i kawę, a na seksie, oranżadzie i gumie balonowej kończąc), dziwnym poczuciem humoru i głębokim przekonaniu, że jest Spidermenem i może chodzić po ścianach, jest całkowicie zdrowy.
Rezerwowany wygląd: Robert Sheehan
Dodatkowe uwagi: -
Data urodzenia: 15 kwietnia 1991 roku
Miejsce urodzenia: Melbourne, stan Wiktoria, Australia.
Długość pobytu w szpitalu: Pięć lat.
Stan cywilny: Kawaler.
Wygląd postaci:
Średni wzrost i wątłej budowy sylwetka, która wydawać by się mogło nie wytrzymałaby najmniejszego ciężaru. Chude ręce, nogi i niemalże anorektyczny brzuch. Aż dziw, gdy się słyszy ile to pokarmu przewija się przez niego każdego dnia. Ile kilogramów mięsa, fast foodów czy tabliczek czekolady, startych na wiór z bitą śmietaną i ogromnymi, zapewne pryskanymi, truskawkami. Do tego duże dłonie z długimi i smukłymi palcami, których pozazdrościł by nie jeden pianista. Niestety paznokcie nie ukazują już tak imponującego widoku. Zwykle poobgryzane i to niezbyt równo, obrazują przeróżne długości. Nogi długie i smukłe, rzec można zgrabne, ale to chyba nie za bardzo pasuje do opisu męskich kończyn. Chociaż może... Twarz. Zwyczajna, taka jakby trochę owalna. W każdym bądź razie ani nie za podłużna, ani za szeroka. Na jej środku odrobinę za duży nos. Jednak dosyć symetryczny i przy tym w miarę zgrabny. Średniej wielkości, wiecznie uśmiechnięte usta o całkiem nie brzydkim kształcie. Z delikatnymi dołeczkami w policzkach, które są widoczne dopóki z twarzy nie zniknie uśmiech. Duże, zielone i błyszczące magnetyzującym blaskiem oczy, otoczone koronką nie za gęstych, aczkolwiek długich, ciemnych rzęs. I najbardziej charakterystyczne - brwi. Ciemne i grube. Podobno krzaczaste, ale czy nie o wiele ładniej brzmi po prostu gęste? Na koniec włosy, stanowiące istną aureolę z czarnych, wiecznie splątanych loków, którym raczej nie dane było zaznajomić się z grzebieniem czy szczotką. Ot, cały Charlie.
Charakter postaci:
Charlie jest człowiekiem specyficznym, więc gdy się go już pozna, ma się do wyboru wyłącznie dwie opcje. Uwielbiać go, albo nienawidzić. Nie ma nic pomiędzy. Nie możliwym jest, by byłby on dla kogoś obojętny. Albo się go kocha, albo lata się za nim z nożem. A wiedzcie, że i takie przypadki się zdarzają, w końcu jesteśmy w szpitalu psychiatrycznym, tutaj jest pełno temu podobnych świrów. Nie mniej jednak ja się im nie dziwię, bowiem Charlie w większej dawce jest na wyraz irytujący i doprowadzający do białej gorączki. Uwierzcie, w promieniu paruset kilometrów nie znajdziecie osoby, która wydawałaby z siebie aż tyle słów na sekundę i dodajmy, robiąc to na jednym wdechu. Trzeba przyznać, że szybkość z jaką to robi jest imponująca. Mógłby się przysłużyć dla kraju jako łącznik na wojnie w Afganistanie, ale nie ręczę za prawdziwość przekazywanych przez niego informacji, gdyż nie dość, że cierpi na dziedziczną sklerozę, a kto wie może i w przyszłości Alzheimera, to bardzo lubi koloryzować opowiadane przez siebie historie. Jednak nie mylcie koloryzowania z kłamstwem. Charlie bez wątpienia szczyci się tym, że zawsze mówi prawdę i tylko prawdę, nawet tę najbardziej bolesną. No, ale czasami jest to całkiem przydatne, na przykład, gdy pyta się go o opinię na temat jakiegoś stroju czy fryzury. Chyba lepiej, żeby złe słowa padły z ust przyjaciela, który może nie świadomie, ale jednak chce dobrze, niż od osoby na której chce się zrobić wrażenie. Nie mniej jednak szczerość ma i swoje wady. Ba! Ma ich nawet całkiem sporo. Za jej sprawą Charlie już nie raz napytał sobie biedy w postaci złamanej kończyny, czy podbitego oka. No, ale nie ma co się dziwić, gdy ktoś nie ma za grosz wyczucia. A Charlie może tam trochę ma, bo jak już się zaweźmie, to stłamsi w sobie nieodpowiedni komentarz, jednak dzieje się to niezbyt często, ponieważ należy on do ludzi, którzy najpierw mówią, a dopiero potem pomyślą. Tak samo jest i z czynami. Charlie wykonuje wszelkie, wydawać by się mogło niecodzienne czynności w sposób mechaniczny i całkowicie spontaniczny, nie licząc się z ich konsekwencjami. Nie licząc, a może raczej nie rozpatrując ich specjalnie. Charlie po prostu woli żyć chwilą. Carpe diem jak to mówią. Do tego trzeba także dodać coś, od czego powinnam zacząć swój wywód na temat jego osoby, a tym czymś jest jego specyficzne poczucie humoru. Dlaczego specyficzne? Bo nietypowe, przynajmniej w jego wieku. Charlie jest bowiem czymś na kształt wyrośniętego dziecka. Bawi go gdy inni się wywalają, albo przejęzyczą. I co najgorsze zupełnie nie potrafi być poważny. A gdy już zaczyna się śmiać, to okazuje się, że z nie wyjaśnionych przyczyn jego śmiech jest cholernie zaraźliwy. I tak oto ludzie wychodzą z pogrzebu ze łzami w oczach, ale nie smutku, lecz ze śmiechu. Wiedzcie więc, że gdy dopadnie was dołek i pochłonie czarna otchłań rozpaczy, Charlie Morrigan zaraz zjawi się by wybawić was z opresji. Zresztą Charlie bardzo lubi gdy coś się dzieje i często sam prowokuje pewne sytuacje, tylko po to by było zabawnie. Lubi się śmiać, ale jeszcze bardziej lubi rozśmieszać innych. Czuje się wtedy taki dowartościowany. Niektórzy twierdzą, że słusznie się tu znalazł. W końcu ADHD to także choroba związana z psychiką, problem w tym, że wcale go u niego nie stwierdzono. A to dziwne, bo Charlie jest przecież bardziej nadpobudliwy niż pięciu mężczyzn u których to wykryto, zebranych w jednym pomieszczeniu.
Historia postaci:
Charlie Frederick Morrigan przyszedł na świat piętnastego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku w bardzo bogatej i szanowanej, australijskiej rodzinie Morriganów. Urodził się on jako drugie dziecko Eaileen i Benjamina, nie co ponad rok po JJ (Jaidenie Jamesie) i dwa lata przed Emilie Claire. Do piątego roku życia, jego dzieciństwo było niemalże usłane różami. Jako, że Charlie pochodził z bardzo zamożnej rodziny, dostawał wszystko to, czego sobie aktualnie zażyczył. Rodzice wprost uwielbiali rozpieszczać swoje dzieci i nie szczędzili przy tym ani grosza. Synów zapisywali na lekcje fortepianu, wioślarstwa czy tenisa ziemnego, a córkę na balet i śpiew. Co prawda jak to z rodzicami bywa realizowali wówczas swoje chore ambicje z dzieciństwa, niżli pielęgnowali pasje dzieci, no bo przecież JJ nie jest teraz światowej sławy pianistą, a Charlie nie miał okazji wygrać Wimbledonu. No, ale mniejsza o to, prawdę powiedziawszy państwo Morrigan zwyczajnie lubili wydawać pieniądze, brnąc przez życie w głębokim przekonaniu, że póki są, to w ich domu gości miłość i szczęście. Wszystko zmieniło się jednak, gdy pewnego niedzielnego poranka pan Morrigan znalazł swą małżonkę martwą, na posadzce niedawno co polerowanej podłogi w łazience. Nie, mylicie się myśląc, że upadła i skręciła sobie kark. Zresztą tak się chyba nawet nie da. Po prostu Eaileen Morrigan od jakiegoś czasu chorowała na depresję, spowodowaną serią porażek na tle nie tyle zawodowym co społecznym. Innymi słowy w ciągu zaledwie kilku miesięcy straciła większość przyjaciół, a i bliżsi znajomi stwierdzili, że nie mają dla niej czasu. Nie było to rzecz jasna zwykłym zbiegiem okoliczności, w końcu nie odwrócono się od niej bez przyczyny. Wszystko to stało się za sprawą pracoholizmu w jaki wpadła i wywołanej przez niego nerwicy. Nawet własny mąż z trudem wytrzymywał codzienne kolacje. Przytłoczona tym wszystkim Eaileen pochłonęła dwa pełne opakowania leków i usnęła na zawsze. Nie muszę chyba mówić jak wstrząsnęło to jej mężem. Owszem ich relacje znacznie się pogorszyły, ale śmierć ukochanej była ostatnią rzeczą jaką Ben mógłby sobie zażyczyć. Mężczyzna zupełnie się tym wszystkim załamał. Postanowił, że sprzeda rezydencję, a dzieci pooddaje rodzinie i krewnym, sam zaś zamieszka gdzieś, gdzie nikt go nie będzie szukał. Nie wiadomo niestety co działo się z nim dalej, gdyż Charlie rozpoczął nowe życie pod dachem domu swojej ciotki i jej nad wyraz niesympatycznego męża. Stanowili oni nie najmłodsze i do tego bezdzietne małżeństwo, więc Ben stwierdził, że będą zadowoleni z nowego członka rodziny. O jakże się mylił! Państwu Forsberg mógł się w ostateczności spodobać pies, ale nie dzieciak, którego nie dość, że trzeba wychować, to jeszcze nakarmić. A i tak początki nie były najgorsze. Pani Forsberg nawet polubiła Charliego, ale młody Morrigan przez lata był na wojennej ścieżce z jej mężem. Do tego wszystko czego nauczył się w domu, poszło na marne, bo co z tego, że pochodził z dobrego domu, skoro w wieku pięciu lat trafił do rodziny mieszkającej na przedmieściach. Może nie tyle, że przesiąknął tą atmosferą, ale nijak nie przypominał dobrze wychowanego dżentelmena, którym był jego ojciec. Pan Forsberg często kłócił się ze swoją żoną, że to nie towarzystwo, a jego prawdziwy charakter. Twierdził, że i bez przeprowadzki Charlie byłby, jak to zwykł mówić "wkurwiającym nieokrzesanym gnojkiem, który wtyka nos w nie swoje sprawy i smrodzi jakimś gównem w domu". Kiedy Charlie skończył piętnaście lat Pani Forsberg oznajmiła mu, że przeprowadza się do miejsca, w którym nauczą go rozsądku. Prawda była jednak taka, że stare małżeństwo było zmęczone jego specyficznym charakterem, a jedynym miejscem jakie przyszło do głowy pani Forsberg, była placówka, którą zarządzała jej siostrzenica. Szpital Psychiatryczny im św. Brygidy. Podpisano umowę na mocy której Charlie miał obowiązek zostać tam do ukończenia osiemnastego roku życia, dalszy los zależał od niego. W karcie pacjenta wpisano natomiast, że choroba nie jest jeszcze rozpoznana, więc diagnoza nadal trwa. I tak oto Charlie trafił do szpitala. Tak mu się tam spodobało, że gdy wszedł w końcu w pełnoletność, postanowił tam jeszcze trochę zostać. Jego pobyt jest opłacany w dalszym ciągu z rodzinnego skarbca Morriganów.
Ciekawostki, tajemnice:
▪ Charlie nigdy się do tego nie przyzna, ale bardzo ładnie rysuje. Nauczył się tego jako dzieciak, wzorując się na komiksach i do tej pory lubi coś czasem naszkicować.
▪ Jest hipochondrykiem, ciągle go coś boli.
▪ Boi się ciemności, więc śpi przy zapalonej lampce, albo z misiem^^.
▪ Od zawsze zmaga się z lękiem wysokości. Nie przeszkadza to jednak, gdy zachce się mu wejść na latarnię.
▪ Jest alergikiem.
Choroba: Poza uzależnieniem od wszystkiego (poczynając od papierosów, alkoholu i narkotyków, poprzez słodycze, wąchanie farb akwarelowych i kawę, a na seksie, oranżadzie i gumie balonowej kończąc), dziwnym poczuciem humoru i głębokim przekonaniu, że jest Spidermenem i może chodzić po ścianach, jest całkowicie zdrowy.
Rezerwowany wygląd: Robert Sheehan
Dodatkowe uwagi: -