Smętnie zaczęła rozglądać się po sali, szukając wzrokiem jakiś anorektyczek. To był pewien rytuał Meredith. Patrzyła na nie, jak się męczą i krzywią, a po chwili czuła się automatycznie lepiej. Chciała czuć jej ból, obrzydzenie, które wypełniało każdą komórkę ciała człowieka, umierając powoli w tłuszczu. Pragnęła patrzeć na drżące dłonie, trzymające plastikowy widelec i wbijające go w mięso. Nie mogłaby pozwolić sobie opuścić tego widoku jak liczą każde ziarenko ryżu, od razu znając jego wartość kaloryczną.
Nagle poczuła zapach, tak znajomy i tak obłędny. Aż na chwilę przymknęła oczy, delektując się tym. River Royston, słodki psychopato. Imponował jej swoją nieobliczalnością, każda chwila tonęła w tajemnicy, której ona nie potrafiła lub jeszcze nie zdołała rozwikłać. Kiedy tylko usłyszała głos chłopaka przy swoim uchu, zadrżała, a jej kark zalała fala gęsiej skórki. Czy podoła wyzwaniu? Uśmiechnęła się cwanie pod nosem, widząc, co będzie mogła zrobić z tym nożem. Och, słodki Riverze. Przez chwilę wodziła za nim wzrokiem, próbując skupić swoje myśli na Aur, lecz jego spojrzenie…
Ja nie wiem, czy bym tak chciała
- Jedz, Aurora, wystygnie Ci cudowne papu – rzuciła, uderzając ją lekko w łokieć, aby nie opierała na nim głowy. – Pragniesz każdej wolności, nawet takiej – dodała stanowczo, nie mając zupełnie pojęcia, o czym mówi jej rozmówczyni. W końcu nie czytała w myślach, więc zdecydowanie porozumiewanie się było utrudnione.
- Czego się boisz? Chcesz być tchórzem jak oni? – rzekła sugestywnie, patrząc na personel. Och, czy była osoba, która w ogóle ich trawiła? Wyglądali jak pingwiny, jedli jak pingwiny i w dodatku byli tak samo zacofani. Splotła ich palce ze sobą, czując wymówkę, aby nadal nie konsumować posiłku, obserwując dziwne manewry anorektyczek. Skubnęła marchewkę, odwracając się w stronę Aur.
- Kolorze strachu.